Mawiał, że woli żyć pięć minut jak lew, niż dziesięć lat jak mucha. I jak lew walczył o to, żeby zdobyć jedną z najwyższych i najtrudniejszych gór świata – Nanga Parbat. Zdobył i już na niej został. 30 stycznia przypada czwarta rocznica śmierci polskiego himalaisty Tomasza Mackiewicza, który zginął w styczniu 2018 roku podczas schodzenia z ośmiotysięcznika.
W styczniu 2018 roku Revol i Mackiewicz podjęli próbę zimowego wejścia na ośmiotysięcznik Nanga Parbat bez tlenu i pomocy Szerpów. Wyprawa zakończyła się sukcesem, ale tylko połowicznym. Oboje weszli na szczyt, jednak wtedy rozegrał się prawdziwy dramat.
Ostatnie słowa
– Jest mi zimno, chcę odpocząć – to były ostatnie słowa wypowiedziane do swojej towarzyszki przez Tomka Mackiewicza po zejściu z Nanga Parbat.
Elisabeth Revol sprowadziła Polaka na wysokość 7250 m n. p. m. i upewniwszy się, że nie jest w stanie mu już mu pomóc, zostawiła go osłoniętego w lodowej jamie. Sama, zmagając się z odmrożeniami, zeszła na wysokość ok. 6700 metrów, gdzie oczekiwała na ekipę ratunkową. Dotarli do niej po szalonej i piekielnie szybkiej wspinaczce Adam Bielecki i Denis Urubko. Przez ekstremalnie trudne warunki pogodowe udało się ocalić tylko ją.
– Muszę żyć z tym ostatnim obrazem Tomka, tam na górze, z jego zachrypniętym głosem i z tymi słowami pełnymi nadziei, które mu wtedy zostawiłam, wierząc, że jeszcze przyjdzie pomoc – mówiła Elisabeth w wywiadach po francuskiej premierze swojej książki Moja tragedia na Nanga Parbat. W relacji Francuzki Mackiewicz miał odmrożony nos, a z jego ust sączyła się krew. Jego charczący głos wybrzmiewa jej do dziś. – Nie mogłam ocalić mojego towarzysza – przyznawała bezradnie.
Umowna data śmierci
Prawdopodobnie już nie żył w trakcie ratowania Revol, wspinaczki Bieleckiego i Urubki. Czyli zmarł wcześniej niż 30 stycznia. Akt zgonu z taką datą otrzymał jednak w marcu od Pakistańczyków jego ojciec Witold. Jako przyczynę śmierci wpisano wysokościowy obrzęk płuc.
Dzisiaj mijają dokładnie 4 lata od tamtych dramatycznych wydarzeń.